Panika kwarantanny.
Moje dzieci przebywają w domu ze względu na epidemię. Dwoje studentów i dwoje nastolatków. Dom jest pełen życia: śmiechy, pokrzykiwania, szuranie garnków i stukanie sztućców.
Jednak co jakiś czas, któreś z nich ma napad niepokoju.
Siedemnastolatka krzykiem oznajmia swoje niezadowolenie.
-Mam dosyć tego zamknięcia, czuję się jak w klatce! Psa można wyprowadzić na spacer a ja nie mogę wyjść?
Spokojnie z nią rozmawiam, tłumaczę że, tak trzeba, że chronimy siebie i innych. Dostaję odpowiedź:
– Mamo, zwariuję od tej izolacji.
Mąż zabrał ją samochodem do sąsiedniej miejscowości i to załagodziło problem.
Przy ponownej rozmowie córka wyjaśniła mi, że jeżeli ma w perspektywie choćby 10 min wyście poza obręb domu i jest to zaplanowane na konkretną godzinę to cała panika ustępuje.
Starsza córka śledzi doniesienia o zachorowaniach na koronawirusa w Europie. Jest tym bardzo przejęta. W pewnym momencie krzyczy na mnie, że nie mogę wyjść do mojej siostry.
-Nigdy się ta epidemia nie skończy, jak każdy będzie musiał po coś wyjść!
Wyjaśniam jej, że jestem lekarze i codziennie wychodzę do przychodni. Muszę to ryzyko podejmować, stosując wszystkie środki ostrożności. Prawdopodobnie któregoś dnia przyniosę to zakażenie do domu. Pomimo że się boję, muszę dalej żyć i nieść pomoc potrzebującym.
Tak wygląda codzienność w domu lekarza rodzinnego w czasie epidemii.
Zuza